sobota, 21 czerwca 2014

Rozdział XII

Miłego czytania! ♥
___________________________________
TRACISZ - ODZYSKUJESZ

*Josh i Cara*

Josh stał, wgapiony w Carę i obawiał się, że w końcu jego szczęka otworzy się, po czym zacznie niebezpiecznie opadać w dół. Tak, może i śni o kiblach, może nosi wodę utlenioną w kieszeni, ale raczej na pewno nikt mu podczas jego krótkiego żywotu nie powiedział, że próbował go zabić. A tu bęc! To Carę próbowali uśmiercić! Niby zero logiki, spokojna dziewczyna, ładna, dzielna, utalentowana, inteligenta... Dobra, nie chciał się rozpędzać, bo by nie przestał. No więc, po co ktoś miałby ją zabijać?! Niby bez sensu, jednak tu wszystko było możliwe. Może dziewczyna nie wiedziała o sobie całej prawdy? Bo tak właściwie on sam nie wiele o sobie wiedział, nie pamiętał wszystkiego, a urywki wspomnień przewijały się momentalnie przez jego głowę, nie prowadząc do niczego prócz pobudzonej ciekawości. Życie bywało niesprawiedliwe.
W jego głowie panował nieokreślony mętlik, bo nie mógł usadowić na właściwe miejsce ani jednej myśli. Tak właściwie... To dlaczego dopiero teraz się o tym dowiedział? Przecież to mogło zaważyć na życiu Cary, a ona dopiero mu o tym mówi? Miał kolejny powód do zdenerwowania. Jego nadpobudliwość wcale nie ułatwiała mu uspokojenia. Czyżby miał objawy ADHD? Wybił to sobie prędko z głowy, po czym spojrzał na dziewczynę nadal rozkojarzony i spytał:
- Dlaczego dopiero teraz mnie o tym poinformowałaś?
Mimo, że to mogło być najmniej istotne pytanie w tym wszystkim, co działo się wokół nich, on najbardziej chciał wiedzieć właśnie to. Nie kim mógł być ten "ktoś", dlaczego nic nie pamięta i inne takie. W sumie przez to, że dziewczyna nie powiedziała mu od razu, mogła pokazać, że ma wobec niego ograniczone zaufanie, co u przyjaciół jest nie tolerowane. Wzrok chłopaka był pewnie przepełniony złością, chociaż dowiedział się o tym dopiero, gdy Cara cofnęła się odruchowo do tyłu z wystraszoną miną. Czyżby był, aż tak przerażający?
- Josh... - pisnęła cicho dziewczyna, patrząc za niego przestraszonym wzrokiem, a jej palec pomału powędrował do góry, wskazując coś za plecami chłopaka.
Josh zmarszczył brwi w niewiedzy, o co może chodzić jego przyjaciółce. Nie chciał się odwracać. Miał dość głębokie przeczucie, że nie powinien. W końcu Cara miała zamknięte oczy, jakby bała się je otworzyć.
Chłopak starał się oddychać spokojne, przy okazji próbując wymyślić, jak sprawdzić, co jest za nim. Pochylił głowę w dół, a jego uwagę zwrócił miecz, który trzymał w dłoni. Klinga broni błyszczała oraz była przejrzysta. Mógł w niej zobaczyć odbicie. Uniósł go lekko do góry i przechylał pod różnymi kątami. W końcu coś dostrzegł. Przyjrzał się uważnie odbiciu. Zobaczył piękną kobietę, która miała na sobie sportowy stój. Na oczach miała ciemne okulary, a czarne, długie włosy opadały na jej ramiona.
Josh nie mógł się powstrzymać, od kobiety biło piękno. Musiał zobaczyć ją na własne oczy. Cara odwróciła się, żeby nie patrzeć na postać z tyłu, cofnęła się i stanęła koło niego. Po chwili uchyliła powieki, spojrzała na niego, a następnie wyszeptała najciszej jak tylko mogła, drżącym głosem:
- Nie odwracaj się.
Powtarzała to cały czas, ale im dłużej chłopak patrzył w odbicie kobiety, tym bardziej słowa Cary przestawały do niego docierać, a w jego głowie buzowała chęć odwrócenia się. W końcu usłyszał w swojej głowie płynny, uwodzicielski głos, który nucił: "Spójrz".
To było wystarczające przekonanie.
Josh odwrócił się i popatrzył na piękną kobietę. Ona uśmiechnęła się zwycięsko, a jej obraz zaczął się rozmywać. Ciemne włosy zaczęły zamieniać się węże, opalona skóra pobladła, a dresowe ubranie zamieniło się w czerwoną suknię do ziemi, która wisiała bezwładnie na tym czymś, co teraz ani trochę nie przypominało kobiety.
Chłopak przeraził się. Nagle jego dłoń chwyciła Cara. Spojrzał na nią, ale ona nadal stała odwrócona z zamkniętymi oczami, jakby nawet nie poczuła ani usłyszała, że chłopak zmienił kierunek, w którym patrzył.
Niespodziewanie kobieta-potwór zaśmiała się triumfalnie spokojnym, donośnym głosem, który poniósł się echem po podziemnej ścieżce. Nadal miała na nosie ciemne okulary. Po chwili powiedziała:
- Jestem jedną z Gorgon mój drogi chłopczyku.
Josh przestraszył się. Czy ona czytała w jego myślach? Dosłownie chwilę temu miał zapytać, czym ona jest. Zaczął szukać w głowie czegoś, co skojarzyło by mu się z tym dziwnym słowem... Niestety nigdy nie uczył się za dobrze, a więc jego wiedza była zdecydowanie ograniczona.
Węże na głowie Gorgony zaczęły wić się niebezpiecznie i syczeć groźnie. Z pysków wystawały im ostre zęby oraz tryskał skwierczący jad.
- Nadal nie wiesz kim jestem? - spytała drwiącym głosem, rozkładając bezwładnie ręce.
U Josha panowała pustka. Nie miał bladego pojęcia. Nagle wtrąciła się Cara, która wciąż mocno zaciskała powieki oraz dłoń przyjaciela:
- Meduza.
Gorgona przechyliła na bok głowę, jakby chciała lepiej się przyjrzeć dziewczynie, a Cara zdawała się to wyczuć i mocniej złapała dłoń chłopaka.
- Mądra dziewczyna. - powiedziała Gorgona, a z jej głosu wydobyła się nienawiść. Czyżby nie lubiła swojego imienia? - A może wiesz o mnie coś więcej?
Cara przełknęła głośno ślinę, a jej ciało wyraźnie drżało z przerażenia. Wciąż miała zamknięte oczy, jednak po chwili odpowiedziała niepewnym oraz wystraszonym głosem:
- Jesteś Meduza. Masz dwie siostry Steno i Euriale. - Gorgona była wyraźnie coraz bardziej zdenerwowana, jej dłonie zaczęły zamieniać się w szpony, a z ust wydobywać się kły -  Jesteś śmiertelna, masz węże zamiast włosów. Kochał się w tobie Posejdon, ale znieważyliście świątynię Ateny, przez co zostałaś ukarana i zamieniona w Gorgonę. Twój wzrok...
- Dość! - krzyknęła zdenerwowana już na maksa Meduza, w której uruchomił się instynkt potwora. Greckiego potwora.
Dzięki słowom dziewczyny, Josh przypomniał sobie niektóre lekcje historii. Pamiętał mitologię tylko dlatego, że ją lubił i nic poza tym. I nagle sobie coś uświadomił. Wzrok Meduzy zamieniał w kamień. A on głupi stał i patrzył na rozwścieczone stworzenie, z którego pleców zaczęły wyrastać ogromne skrzydła. Zrozumiał, dlaczego Cara miała zamknięte oczy oraz mówiła, żeby się nie odwracał. Jednak było już za późno. Gorgona uspokoiła się nieco, stanęła na przeciwko niego i rzekła spokojnym oraz jednostajnym głosem:
- Na prawdę miło jest być kamieniem.
Po czym płynnym ruchem sięgnęła po okulary na nosie.
Chłopaka sparaliżowało, nie mógł się ruszać, a co najważniejsze - zamknąć powiek. Chciał unieść lekko dłoń, ale trzymała ją jego przyjaciółka. Nie chciał być kamieniem, ani zostawiać Cary samej. Ale jeżeli takie było ich przeznaczenie? Może nie dało się go zmienić?
Gdy Meduza zdjęła okulary i zaczęła uchylać powieki, Josh był pewien, że to koniec.
Nagle zobaczył, jak Cara staje przed nim, wciąż ściskając jego dłoń. Zasłoniła swoim ciałem, jego ciało i sama uchyliła oczy, a po jej policzkach spłynęły łzy. Gorgona zaśmiała się cicho, powiedziała tylko: " Głupie dziecko" i spojrzała w oczy dziewczynie. Momentalnie ciało Cary zamieniło się w twardą skałę, a Josh nie mógł wydostać uścisku ze skamieniałej dłoni przyjaciółki. Nawet nie chciał. Gorgona założyła ciemne okulary wciąż śmiejąc się triumfalnie. Chłopak popatrzył na dziewczynę. Cała z kamienia stała nieruchomo i jedynie jej ostanie łzy, które nie zmieniły się w zwartą bryłę, skapnęły na buty chłopaka. Te jedyne i ostanie. Joshowi chciało się płakać.


*Thomas i Emily*

Emily rozpaczała już dobre kilkanaście minut nad nieruchomym ciałem Thomasa i nie miała najmniejszego zamiaru przestawać. W jej głowie ciągle huczały słowa : "On nie żyje", "On nie wróci", albo "To moja wina". Wszystko ją dołowało. Nie obchodziło ją nic dookoła, nic co się działo. Miała ochotę zejść z tego świata. Dlaczego życie było często tak niesprawiedliwe? Czym ludzie sobie na to zasługują, na ból i cierpienie? Czym jest życie, skoro nie pozwalają nam wykorzystać tego daru do końca?
Takie pytania plątały jej się bez końca. Miała ochotę wykrzyczeć się na całego. Nic nie mogła zrobić. Thomas nie żył.
Nagle zerwał się silny wiatr, a ją przeszyły dreszcze. Powietrze wokół niej zafalowało, a kilka metrów obok z białej mgły, zaczęła wydostawać się czarna poświata. Po chwili pojawiła się koło niej kobieta o wręcz przezroczystej skórze, w granatowej todze, która przypominała ubrania greków. Czarne włosy splecione były w gruby warkocz, a ciemne oczy połyskiwały, jak gdyby z podniecenia. Blade ramiona dodawały jej gracji. Patrzyła na Emily wzrokiem pełnym przebiegłości, a jej uśmiech był przesycony tajemnicą. Odgarnęła delikatnie dłonią kosmyk włosów i włożyła go za ucho, po czym powiedziała spokojnym, płynnym głosem:
- Nazywam się Arcanum.
Dziewczyna, aż wzdrygnęła się na to imię. Tylko dlaczego? Wydawało jej się znajome oraz niebezpieczne. Ale nic poza tym nie mogła sobie przypomnieć. W sumie już do tego przywykła. Kobieta uniosła zawadiacko brew i rozejrzała się dookoła, biorąc głęboki wdech. Wyglądała, jakby wróciła do starego domu. Po chwili uniosła dłoń do góry, pstryknęła palcami, a w jej ręce pojawił się czarny płaszcz, który zmaterializował się znikąd. To wyglądało, jakby poskładał go wiatr. Kobieta delikatnie założyła go sobie na ramiona, po czym podeszła do zapłakanej Emily, która musiała wyglądać potwornie, bo wywnioskowała to z miny Arcanum, patrzącej na nią, jak znawczyni stylu oraz mody. Następnie przykucnęła koło ciała Thomasa i spojrzała na nie, jak typowa matka.
Dziewczyna miała wrażenie, że kobieta nic nie waży, bo poruszała się, jak piórko. W dodatku miała ciągłe przeświadczenie, że skądś ją znała.
Arcanum położyła zwiewnie swoją dłoń na czole chłopaka, jakby mierzyła mu temperaturę. Czyżby bawiła się w lekarza? Emily znów zachciało się płakać, gdy na to patrzyła.
Kobieta podniosła się, a jej mina nie wyrażała nic. Po chwili spojrzała na dziewczynę, której łzy wciąż spływały po policzkach, a następnie wyciągnęła swoją dłoń i położyła ją na ramieniu Emily. Tą przeszły ciarki, ale podniosła wzrok na Arcanum. Ona uśmiechnęła się do niej miło, jednak wciąż z nutką przebiegłości, po czym powiedziała:
- Wstań. Musimy coś z tobą zrobić.
Dziewczynę zamurowało. Miała się przebierać, myć i inne takie głupstwa, gdy jej przyjaciel leżał martwy? A chociażby skromny pogrzeb? Nie byłaby w stanie zostawić go na pastwę robactwa. Podniosła się z ziemi, ale pokiwała sprzecznie głową. Nie miała najmniejszego zamiaru ruszać się z miejsca.
- Nie chcesz się przeprać? - spytała z zadziwieniem Arcanum, jakby było to coś kompletnie normalnego.
- Chcę. - odpowiedziała dość pewnie Emily, lecz wciąż wypełniało ją przerażenie - Ale nie zostawię tutaj Thomasa.
- A kto powiedział, że go zostawiasz? - kobieta miała minę, jakby uważała, że rozmawia z najgłupszą osobą na świecie.
Znów pstryknęła palcami, a wokół ciała chłopaka zebrała się czarna mgła. Po chwili Thomas wisiał nad ziemią co najmniej metr. Wyglądał, jakby spał na burzowej chmurze. Szkoda, że tak nie było...
Nagle usłyszeli głośne wycie, które najwyraźniej nakierowało ich na jedną, kluczową myśl - wilki, znaczy uciekać.
Arcanum chwyciła mocno dłoń Emily i pociągnęła za sobą, a ciało chłopaka leciało tuż koło nich. Dłoń kobiety była zlodowaciała. Biegły szybko, chociaż dziewczyna nie wiedziała, czy dobrze robi. Jednak nie miała raczej innego wyjścia. 
Emily po kilkunastu minutach szybkiego biegu, zaczynała się dość intensywnie męczyć, za to Arcanum nie wyrażała żadnych emocji, a przede wszystkim się nie męczyła. Tak, zdecydowanie nie była człowiekiem. Po chwili przed nimi pojawił się ciemny tunel, do którego wbiegli. Nagle dziewczyna zrozumiała, że to nie był tunel, tylko przejście, podobne do tego, którym dostała się tu kobieta.
To teraz była klapa. Nie byli już w labiryncie, a tylko tam mogli znaleźć Kryształ Aniołów. Jak tam wrócą? Nie, chwila... Jak Emily tam wróci, bo Thomas... No właśnie.
Dziewczyna spojrzała na nieżywego przyjaciela, który leżał na czarnej mgle, a po jej policzkach ponownie spłynęły łzy. Nagle usłyszała, jak Arcanum mówi:
- Nie rozklejaj się. Wszystko da się naprawić.
Nie zdążyła zapytać, co to ma znaczyć, bo kobieta popchnęła ogromne, drewniane drzwi, a przed nimi pojawił się wielka sala, podobna do tej, w której ostatni raz jedli, tylko było tam więcej obrazów, niestety żadnych okien. Usiadły na skórzanych kanapach, w kolorze kawy, a chłopak nadal unosił się w powietrzu. Jednak po chwili leżał już na dywanie.
- Co pani miała na myśli? - zebrała się wreszcie na odwagę Emily i spytała, bo miała dosyć niewiedzy oraz ciszy.
- Wyjaśnię ci wszystko później. - odpowiedziała Arcanum, a w jej oczach pojawiły się iskierki. Była wyraźnie czymś podniecona oraz zaintrygowana - A teraz musimy ogarnąć twój wygląd. Najlepiej jakaś sukienka, nowy makijaż i fryzura...
- Pani chyba żartuje? - powiedziała zdziwiona dziewczyna, rozbawiona tą sytuacją. - Przecież i tak wszystko zniszczę.
Arcanum wstała, pstrykając przy tym palcami, a obok pojawiło się ogromne lustro, kilka dużych szaf, rzeczy do robienia rozmaitych fryzur oraz makijażu. Otworzyła jedno z mebli, grzebiąc pomiędzy stertą ubrań rękami.
- Chyba, że przeniesiemy cię prosto do celu. - odpowiedziała wreszcie, przyglądając się uważnie jasnej sukni.
- Ale to nie miałoby najmniejszego sensu. - powiedziała zdezorientowana Emily, gestykulując dłońmi - Gdy trafię do celu i tak czeka mnie walka, czy coś podobnego, a sukienka na pewno mi utrudni swobodne poruszanie się.
- Zwyczaje nie zawsze nimi są. To, że musiałaś walczyć do tej pory, nie znaczy, że będziesz musiała bić się tam. - dziewczyna wyraźnie nic z tego nie rozumiała, a gdy Arcanum spojrzała na nią, dostrzegła to, więc dokończyła w dość niesprecyzowany sposób -  Wystarczy, że oczarujesz strażnika.
Emily wytrzeszczyła oczy. Miała flirtować? Chyba sobie z niej żartowali? W dodatku, kobieta na pewno nie pomoże jej za nic. To wszystko było zbyt podejrzanie. Poza tym nie mogła pójść bez Thomasa.
- Nie pójdę bez przyjaciela. - dodała prędko, widząc zadowoloną minę kobiety.
Ona tylko przewróciła oczami i podparła się pod bok, po czym powiedziała spokojnie, lecz już wyraźnie ze zniecierpliwieniem:
- Mówiłam ci, że wszystko można naprawić. Gdy samochód się psuje, naprawiamy go i, wtedy działa, czyli jakby otrzymuje drugą szansę. Dlaczego Thomas miałby jej nie dostać?
Do dziewczyny trafił sens tych słów z taką siłą, że o mało co nie zasłabła. Chłopak miał żyć? To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Miała ochotę rzucić się ze szczęścia na szyję kobiety. Gdy wstała, żeby to zrobić, Arcanum uniosła dłoń, gasząc przy tym jej entuzjazm, jak przy dotknięciu czarodziejskiej różdżki. Wiedziała, że coś się święci.
- Może wrócić do żywych, to fakt. - powiedziała kobieta dojrzałym głosem - Ale tylko, jeżeli ty wyrazisz swoją zgodę. - Emily miała ochotę wykrzyczeć, że się zgadza... Ale była pewna, że by ją to drogo kosztowało, więc wolała poczekać, aż dokończy swoją przemowę jej nowa znajoma - Jednak będziecie mi oboje dłużni przysługę. Gdy nadejdzie czas, pomożecie mi wrócić na Ziemię. Tylko to. A wtedy twój przyjaciel wróci do ciebie i pozostałych. Lecz tylko wtedy, gdy się na to zgodzisz. To jak? - wyciągnęła dłoń przed siebie, czekając aż dziewczyna odpowie takim samym gestem.
Emily zastanowiła się. Co się stanie, jeżeli Arcanum wróci na Ziemię? Dlaczego jej, tak na tym zależało? Mogła rozmyślać nad tym godzinami, szukając odpowiedzi, pomimo że dobrze wiedziała, iż jej nie znajdzie, a widząc zniecierpliwioną minę kobiety, nie miała zamiaru czekać, aż się rozmyśli. Życie Thomasa było ważne dla wszystkich. Uścisnęła jej dłoń.
Arcanum zaśmiała się triumfalnie, a jej oczy rozbłysły. Po chwili powiedziała:
- Wspaniale. A teraz... Wybierzmy dla ciebie ubranie.


***

Emily przeszukiwała szafy z ubraniami w ciszy, kompletnie nie wiedząc czego szukać. Nie wiedziała, czy będzie w stanie kogokolwiek uwieść. W dodatku Thomas nadal nie ożył, co zaczynało ją niepokoić. Ale skoro Arcanum, tak bardzo zależało na powrocie na Ziemię, to powinna dotrzymać układu. 
Ukradkiem zerknęła na kobietę. Miała dumną minę, gdy spoglądała na różne przyrządy do robienia makijażu. Wyglądała, jak królowa. Może nią była? Może była zła, a może dobra? Po prostu jedna, wielka, stojąca niewiadoma.
Emily nadal nie była pewna z kim miała do czynienia. Mogła właśnie stać na krawędzi życia, a śmierci, ale uważała, że warto było spróbować.
- "Dla Thomasa, dla Thomasa..."- powtarzała sobie w głowie, gdy dopadały ją chwile zwątpienia, że jej się uda. Niespodziewanie zawołała ją Arcanum i kazała usiąść na krześle przed lustrem, które było otoczone dookoła lampkami świątecznymi, migającymi na zmianę granatowym i białym kolorem. Czy to są ulubione kolory kobiety?
Arcanum zaczęła rozczesywać włosy Emily, a ta przyglądała się sobie w lustrze. Rzadko zdarzało jej się tak tragicznie wyglądać. Tylko siedziała i nic nie mówiła, a kobieta robiła swoje. Cudem nie zasnęła, tak długo trwało czesanie i malowanie.
Gdy chciała stanąć przed lustrem, Arcanum zasłoniła je swoim płaszczem i powiedziała, że to ma być niespodzianka. Emily wzruszyła beznamiętnie ramionami, wciąż myślami będąc przy Thomasie, Carze oraz Joshu. Nowa znajoma zaprowadziła ją przed szafę i wyjęła z niej kilka sukienek... Najpiękniejszych sukienek, jakie dziewczyna w życiu widziała.
Jedna sięgała, aż do ziemi, była koloru jasnego różu. Od pasa w dół miała śliczne fale, za to góra nie miała rękawów, a na dekolcie widniały śliczne różyczki, które były niesamowitą ozdobą.
Od drugiej biła świeża biel. Była czymś w rodzaju sukienki koktajlowej. Ślicznie uszyta okazywała się pięknie. Na grubych ramiączkach poprzyszywane były srebrne kryształki, podobnie jak na dekolcie, które w magiczny sposób odbijały światło.
Trzecia była jasnoniebieska [KLIKNIJ TUTAJ]. Ten kolor... Przypominał Emily kolor oczu jej mamy. Momentalnie zachciało jej się płakać, ale się powstrzymała. Najczęściej nie była beksą. Nie chciała zniszczyć starań Arcanum, która długo i bez wytchnienia dopracowywała jej nieskazitelny makijaż. A więc trzecia suknia sięgała do ziemi. Biło od niej coś, czego nie było w żadnym innym ubraniu. Lekko pofalowana na dole, nie posiadała rękawów. Prezentowała się tak zjawiskowo... Na pewno każda gwiazda Hollywood chciałaby ją założyć na czerwony dywan.
Kobieta najwyraźniej zauważyła zachwyconą minę dziewczyny, bo uśmiechnęła się tajemniczo, a następnie postawiła parawan, za którym zaczęła przebierać się Emily.
Dziewczyna założyła najpierw jasnoróżową. Nie mogła się dostrzec w lustrze, bo było zasłonięte, lecz była pewna, że nie musi dalej przymierzać. Jednak Arcanum pokręciła przecząco głową i kazała założyć następną, czyli białą. Ta sukienka była idealna. Oddawała w Emily wszystko, co najlepsze. Jednak dziewczyna czuła się w niej nieswojo i podzieliła zdanie kobiety, aby założyć następną.
Gdy Emily zapięła zamek w niebieskiej sukni, poczuła przyjemny zapach. W tym ubraniu czuła się idealnie. Miała wrażenie, że jest wolna, ten kolor przypominał jej taflę morza, rozciągającą się za horyzont. Była wolna. Uśmiechnęła się do siebie i wyszła pokazać się Arcanum.
Ta wstała z fotela, uśmiechnęła się uwodzicielsko i zaklaskała w dłonie.
- Idealnie! - krzyknęła uradowana, lecz nadal opanowana - Wyglądasz, jak księżniczka z rodu Regius!
Gdy tylko wypowiedziała to nazwisko jej mina zbladła, ale po chwili znów wrócił tajemniczy uśmiech. Jednak Emily to dostrzegła. Zastanawiała się nad tym chwilę, gdy kobieta poszła poszukać czegoś w następnej szafie, lecz nic nie wyskrobała z pamięci.
Po chwili pojawiła się Arcanum z granatowymi butami na wysokich obcasach [KLIKNIJ TUTAJ]. Dziewczyna zrobiła duże oczy, po czym powiedziała:
- Zabiję się w tym.
- Spokojnie. - odpowiedziała tajemniczo kobieta, kładąc "buty śmierci" przed dziewczyną - Poradzisz sobie.
Emily spojrzała na nią niepewnie, lecz posłusznie włożyła stopy do obuwia. Poczuła, jakby urosła w jedną sekundę kilkanaście centymetrów, a następnie zachwiała się i prawie upadła, próbując zrobić krok. Opierała się chwilę o Arcanum, ucząc się chodzić, jak mały bobas. Po kilku minutach chodziła już zgrabnie, bez potknięć, ani wywrotek. Miała wrażenie, że porusza się, jak jej doradczyni, stojąca obok. Delikatnie oraz zmysłowo. Nigdy się tak nie ubierała. Może wreszcie nadszedł czas?
Na koniec Arcanum podała jej naszyjnik i kolczyki ze ślicznych, niebieskich kryształów, które wspaniale mieniły się w świetlne [KLIKNIJ TUTAJ]. Wreszcie Emily mogła się zobaczyć w lustrze.
Czuła się, jak w jakimś beznadziejnym serialu, gdy stała na przeciwko zasłoniętego lustra, czekając, aż kobieta zdejmie swój płaszcz. Po tym, jak to nastąpiło, Emily skamieniała. Wyglądała idealnie. Nigdy nie sądziła, że może okazać się, tak piękna. Jej kolor oczu podkreślał delikatny makijaż, wręcz niewidoczny oraz kolor sukni. Wydawała się pełna wdzięku oraz gracji... Jak prawdziwa księżniczka. Zakręciła się dookoła dla zabawy, a jej sukienka uniosła się lekko do góry, pod wpływem powietrza.

- Teraz to tylko diademu mi brakuje i będą brali mnie za córkę królowej. - powiedziała z rozbawieniem. Dla niej jej mama była królową.
Arcanum zaśmiała się tajemniczo, po czym podeszła do niej i zaczęła mówić, dość poważnym tonem, w którym dało się wyczuć podstęp, chwytając zimną dłonią, dłoń dziewczyny:
- Musisz zapamiętać: właśnie w diademie ukryty jest Kryształ Aniołów. Nie mogłabyś szukać tej ozdoby na głowę sama, bo w życiu byś ich nie rozróżniła, gdyż dla zmyłki jest ich kilka. Tylko strażnik wie, który to i tylko on może ci go podarować, a wtedy wiejesz i po sprawie. Ale dostaniesz go tylko wtedy, gdy on się w tobie zakocha.
Emily zatkało. Mieli mało czasu, a ludzie i inne stworzenia z natury nie były, aż na tyle kochliwe, żeby zakochać w... Dzień? Jednak nie zdążyła o to zapytać, bo usłyszała za sobą kaszel i jednocześnie z Arcanum powędrowały wzrokiem za dźwiękiem.
Emily wstrzymała oddech. Zobaczyła jak Thomas kaszle, podpierając się na przedramionach. On żył... Ożył, tak jak obiecała kobieta. Dziewczyna nie była w stanie opanować się ze szczęścia. Chwyciła rąbki sukienki, podnosząc ją lekko nad ziemię, aby się nie potknąć i szybkim krokiem ruszyła w stronę przyjaciela. Cudem się nie zabiła. Modliła się w duchu, żeby przypadkiem nie miała zwidów. Zatrzymała się mniej więcej trzy metry przed chłopakiem, wciąż obawiając się, że zniknie, jak mgła.
Nagle Thomas popatrzył na nią, a w jego oczach pojawiły się iskierki. Uśmiechnął się, ale szczęka przy tym opadła mu lekko w dół. Usiadł wciąż wpatrując się w dziewczynę, a po policzkach Emily spłynęły pojedyncze łzy szczęścia. Uśmiechnęła się lekko, podeszła bliżej chłopaka i uklękła obok niego. Patrzyli sobie w oczy przez chwilę, a zaraz potem śmiali się w swoich ramionach, jakby zostawili za sobą wszystkie straszne wydarzenia.

- Jeszcze raz mnie zostawisz głupku, to nie ręczę za siebie. - wyszeptała Emily, wciąż wtulając się w przyjaciela. Oboje mieli na twarzach wymalowane uśmiechy, które z pewnością przez dłuższy czas nie znikną.
Thomas zaśmiał się, głaszcząc dziewczynę po włosach z czułością i odpowiedział z mocą oraz powagą w głosie, którą tylko Emily była wstanie wyczuć:
- Już nigdy.
- Nigdy. - powtórzyła, jak echo, wciąż jakby skąpana w morzu szczęścia.

____________________________________________________________

 Tarata-dam! Jestem!
Skończyłam rozdział, mam nadzieję, że się spodobał, bo osobiście uważam, że nie jest taki zły... Chociaż mógł być lepszy.
Ale przynajmniej jest ^^.
Liczę na was! Piszcie to, co sądzicie w komentarzach! Czekam na wasze opinie ;)! ♥ Zawsze biorę je sobie do serca <3 nbsp="" p="">Pamiętajcie o OBSERWACJI   oraz PYTANIU BOHATERÓW! Nie zapominajcie o tym :)
Więc komentujcie, obserwujcie, pytajcie, wchodźcie, polecajcie i inne takie, a ja myślę nad kolejnym rozdziałem!
Do poczytania! ♥

niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział XI

Miłego czytania! ♥
_____________________________________________________________________

*Thomas i Emily*


Emily biegła przed siebie ile sił miała w nogach, ale czuła z każdą sekundą, że biegnie coraz wolniej. Ale był z nią Thomas, co dodawało jej odwagi oraz tej złudnej nadziei, że może uda im się przeżyć. Ludzie mówią, że nigdy nie należy robić sobie zbędnej nadziei, ale akurat w tym przypadku była im ona potrzebna zwłaszcza, że cel był szczytny. Musieli uratować Mysterium. Dziewczynę zastanawiało, dlaczego zgodziła się na to wszystko, skoro nie miały dobrych relacji. Trudno było jej przyjąć do świadomości, że zaraz może zginąć dla osoby, która okazuje, że ma ją w głębokim poważaniu. Ale jednego była pewna - nie byłaby w stanie odmówić udzielenia pomocy Mysterium. Wiedziała, że miałaby ją na sumieniu do końca swoich dni. Zwłaszcza po rozmowie z Lunem, z której wynikało, że to ona jest po części temu nieszczęściu winna.
Nie mogła dłużej myśleć, bo potknęła się i upadła, puszczając dłoń Thomasa. Chłopak zatrzymał się i pomógł jej wstać, lecz nie zdążyli ponownie uciekać, bo jeden z wielkich pająków przeskoczył nad nimi i zagrodził im ich jedyną drogę ucieczki.
Dziewczynę przeszły ciarki na sam widok owłosionego oraz obrzydliwego stworzenia z ośmioma nogami i ośmioma oczami, a zrobiło się o wiele nieprzyjemniej, gdy wokół ich stóp zaczęła zbierać się mleczna mgła. Wiedziała, że pozostałe potwory są już blisko. Chciała coś wykombinować, ale musiała uchylić się na bok, gdy pająk rzucił się na nich.
Thomas zaczął machać do niego oraz zaczepiać go, żeby zwrócić na siebie uwagę, dzięki czemu dał jej czas. Emily miała wrażenie, że czytają sobie w myślach.
Korzystając z okazji, rozejrzała się w skupieniu gorączkowo. Dostrzegła w oddali rozgałęzienie dróg labiryntu. Nie miała najmniejszego pojęcia, którą z dwóch mają pobiec, więc postanowiła zdać się na instynkt. Spostrzegła przyjaciela, który właśnie zabijał swojego przeciwnika. Była zaskoczona, że tak dobrze sobie radzi. Spojrzeli na siebie, a gdy ich wzrok się spotkał, ponownie doznała wrażenia, jakby czytali sobie w myślach. Podbiegła do chłopaka i chwyciła jego dłoń, po czym pociągnęła prędko przed siebie, kierując się ku dwóm ścieżką. Zebrali się w samą porę, bo stado potworów właśnie znalazło się w zasięgu ich wzroku.
Emily nie słuchała tego, co mówił Thomas. Była zbyt skupiona na wytężaniu zmysłów, żeby móc podzielić swoją uwagę. W tej chwili liczyło się dla niej tylko to, aby skręcić w odpowiednią ścieżkę. Nie mogła wyrecytować wyliczanki, tak jak robiła to w dzieciństwie. Im bliżej rozstaju byli, tym bardziej opuszczało ją przekonanie oraz odwaga. Gdy miała już skręcić, gwałtownie się zatrzymała. Mgła wyraźnie zrobiła się gęstsza oraz podniosła się, chociaż nie przebiegli więcej nić dwieście metrów.
Dziewczyna przyjrzała się uważnie dwóm drogą, szukając jakiegoś najdrobniejszego szczegółu, który byłyby ją w stanie nakierować, na odpowiedni wybór. Z zadumy rozbudziło ją energiczne potrząsanie jej ramienia przez przyjaciela, który nie patrzył na nią, tylko w głąb mgły, skąd dochodziły niepokojące dźwięki... Ale cisza, która zaległa chwilę później była jeszcze straszniejsza.
- Wydaje mi się, - wyszeptał - że powinnaś się pospieszyć, bo lada moment zostaniemy zaatakowani... A ja nigdy nie chciałem skończyć, jako schabowy dla pająków, niczym robak.
Emily posłusznie pokiwała głową, zerknęła z zaniepokojeniem za siebie, ale czym prędzej znów skupiła uwagę na drodze, którą mieli pójść. Niestety nie była w stanie myśleć jedynie o jednej rzeczy, bo do jej głowy napływała teraz tona emocji, głównie nieograniczony strach, wzrastający z ogromną siłą w każdej sekundzie. Jeden szelest w tej potwornej, niemożliwej ciszy pobudzał w niej wszystkie zmysły, a serce zaczynało walić jak szalone.
Nie zdążyła wybrać, bo nieoczekiwanie skoczył na nią wielki pająk, którzy zaczął owijać ja w kokon ze swoich nici, ale Thomas szybko zareagował, zabił pająka mieczem, przez co krew rozprysła się dookoła, po czym oswobodził przyjaciółkę, której było niesamowicie niewygodnie. Jednak po chwili rzuciły się na nich dwa kolejne potwory, a oni nie mieli już ani chwili, żeby decydować, którą ścieżką pójdą dalej. Wątpili w to, że chociażby przeżyją to stracie, bo z każdej strony napływała coraz większa liczba stworzeń.
Emily zabiła dwa pająki, po długiej walce z nimi i odwróciła się. Wiedziała, że musieli już uciekać, ale nie miała pojęcia, gdzie. Nagle dostrzegła w oddali błysk, który zwrócił jej uwagę natychmiastowo, co ją cieszyło. Tutaj było się zmuszonym zwracać uwagę na najmniejsze szczegóły. Chciała pociągnąć chłopaka do siebie, ale nie odnalazła jego dłoni w pobliżu. Rozejrzała się z przerażeniem i dostrzegła go. Jeden pająk owijał go właśnie w kokon.
Dziewczyna nawet nie wiedziała, kiedy zabiła pająka, który stanął jej na drodze, później następnego i wreszcie tego, który chciał zjeść jej przyjaciela na obiad. Skoczyła mu na grzbiet od tyłu i wbiła swój miecz. Pająk wydał dziwny jęk, a następne upadł na ziemię, a ona zeskoczyła z niego, po czym oswobodziła chłopaka.
Pomogła mu wstać i, gdy już ruszali biegiem w stronę drogi,  Thomasa przygniótł jeden z ostatnich pająków. Emily rzuciła się na niego, ale zanim go zabiła, potwór zdążył ugryźć jej przyjaciela w ramię, po czym umarł, przebity mieczem dziewczyny. Wyciągnęła spod wielkiego ciała Thomasa, który wyraźnie pobladł, a z dwóch dziurek, które widniały na jego ramieniu, ciekła krew. Emily chciała opatrzyć ranę, lecz kolejny pająk zaczął gnać w ich stronę, więc oni biegiem weszli na wybraną przez dziewczynę drogę. Mieli zamiar uciekać dalej, ale chłopak wywrócił się, zaczął kaszleć, jakby coś go gwałtownie osłabiło i nie mógł wstać. Przyjaciółka uklękła koło niego, a następnie popatrzyła w stronę pająka, który skoczył na nich. Zamknęła oczy, czekając na śmierć, ale usłyszała tylko dziwny dźwięk, jakby uderzenie piłki o szybę. Uchyliła powieki i zobaczyła, jak potwory próbują przedostać się do nich, ale uniemożliwia im to niewidzialna tarcza.
Emily uśmiechnęła się do siebie, bo wiedziała, że dobrze wybrała, jednak mina jej zrzedła, gdy spojrzała na Thomasa. Leżał na plecach oraz oddychał głośno, a jego klatka piersiowa unosiła się gwałtownie. Cały zbladł, a rana po zębach pająka wyraźnie pogorszyła swój stan. Zaczęła wydostawać się z niej biała piana z krwią. Do dziewczyny dotarł ten przerażający fakt, że jej przyjaciel został jadowicie ugryziony, przez co teraz umiera, najprawdopodobniej za kilkanaście minut nie będzie go już na tym świecie, a ona nie miała ani jednego lekarstwa.

- To wszystko moja wina. - wyszeptała cicho, klęcząc nad półprzytomnym Thomasem, a łzy kapały na policzki jej przyjaciela.



*Josh i Cara*


Cara obudziła się gwałtownie i złapała odruchowo za szyję w obawie, że ktoś ją dusi. Miała nocny koszmar. Cieszyła się, że wstała. Bo kto normalny chciałby zostać w śnie, który był na prawdę realistyczny, lecz niestety nie optymistyczny, bo była ścigana, a później duszona. Pewnie została jej jakaś trauma po ostatnim incydencie z "ktosiem". Przekręciła się na plecy, bo całą noc spała na jednym boku, co wyraźnie odbiło się na niej, bo odezwał się uciążliwy ból. Zdecydowanie tego nie znosiła. Gdy chciała przekręcić się z pleców na kolejny bok, jej twarzy zatrzymała się kilka centymetrów przed twarzą Josha, więc wstrzymała oddech. Kompletnie ją to zaskoczyło. Podniosła się pomału, żeby nie obudzić drzemiącego przyjaciela. Najprawdopodobniej nie śniły mu się żadne koszmary, bo spał w najlepsze. Nagle zaczął coś bełkotać, a dziewczyna podsłuchała:
- Zostaw tą deskę klozetową! - mówił przez sen.
Cara nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. Komu normalnemu śnią się deski klozetowe? Postanowiła obudzić przyjaciela, pomimo że tak słodko spadł, bo musieli dotrzeć do celu. Nadal rozbawiona jego słowami, szturchnęła jego ramię kilka razy, aż wreszcie przeciągnął się na ziemi, przetarł zaspane oczy i podniósł się siadając koło niej.
- Czemu tak dziwnie na mnie patrzysz? - spytał ziewając przy tym.
- Fajne rzeczy mówiłeś przez sen. - zachichotała dziewczyna - Miło śnić o kiblach?
Josh zaśmiał się cicho, po czym odpowiedział:
- Nie bardzo. Zwłaszcza, gdy śnią ci się latające desety i sikający mężczyźni.
Cara popatrzyła na niego ze zdziwieniem, a później ze śmiechu, aż rozbolał ją brzuch. Nie mogła uwierzyć, że spała koło kogoś, komu poprzewracało się chyba po walce coś pod sufitem.
Po chwili chłopak podniósł się z ziemi i otrzepał z siebie kurz, a następnie pomógł wstać przyjaciółce. Chwycili swoje miecze i prędko ruszyli podziemnym korytarzem. Po drodze rozmawiali o śnie Josha. Nie do wiary, jak banalne rzeczy potrafią poprawić humor człowiekowi. Gdy chłopak zaproponował, żeby Cara opowiedziała swój sen, jej mina gwałtownie zmieniła wyraz. Nie bardzo chciała do tego wracać. Od razu przed oczami pojawiały się obrazy z tego koszmaru.
Dziewczyna głośno przełknęła swoją ślinę, po czym odruchowo przejechała dłonią po swojej szyi. Zauważył to chłopak i jego mina też zrobiła się bardziej niewyraźna. Nie dało się z niej odczytać, jakie duszą się w nim teraz emocje oraz uczucia.
Cara dopiero teraz dostrzegła, że ma lekkie obtarcia w tym miejscu, gdzie przyduszał ją "ktoś". Znów przypomniało jej się tamto wydarzenie.
Patrzyła kątem oka na Josha, który zaciągał lwa, gdzieś dalej, a ona walczyła z drugim. Dawała sobie z nim radę, chociaż nie było łatwo, a niespodziewanie potwór przestał atakować i po prostu odszedł od niej. Ona podążyła za nim niezrozumiałym wzrokiem, nie wiedząc, co to znaczy. Nagle usłyszała za sobą szmery, odwróciła się, a z cienia z głębi korytarza wyszedł najprawdopodobniej mężczyzna w ciemnej szacie, a głęboki kaptur zakrywał jego twarz. Cofnęła się do tyłu ze strachu. Od tego kogoś biło przerażenie, które dotarło do Cary i rozprzestrzeniało się w jej umyśle, z każdym krokiem mężczyzny w jej stronę. Straciła panowanie nad sobą, dłonie zaczęły jej się trząść, w głowie mącić, a przed oczami ciemnieć. Nie była w stanie podnieść miecza, który niespodziewanie stał się niemożliwie ciężki. Gdy chciała krzyknąć, "ktoś" złapał ją za szyję i przywalił do ściany, dusząc. Wtedy była przekonana, że to koniec. Była w stanie pogodzić się ze śmiercią zwłaszcza, że ginęła w słusznej sprawie, ale nie mogła pogodzić się z faktem, że nie zdąży pożegnać się z rodziną oraz przyjaciółmi. Nie chciała się poddawać, więc zaczęła się wiercić, żeby uścisk mężczyzny stał się lżejszy, ale on tylko się nasilał, a ona nie mogła już oddychać. Po jej policzku zaczęły spływać łzy. Spojrzała ostatkiem sił w stronę Josha, który zabijał właśnie lwa, a mężczyzna w płaszczu odezwał się po raz pierwszy spokojnym, opanowanym, cichym, ale też złowieszczym głosem: "Nie chciałem tego robić. Przykro mi, że muszę cię zabijać po raz drugi. Ale tym razem nikt ani nic cię nie uratuje".
Te słowa były dla Cary, tak znajome, a jednocześnie obce, że nie miała pojęcia, co o tym myśleć. W każdym razie, właśnie wtedy wtrącił się Josh, ale ona była już na wpół świadoma. Dosłownie w ostatniej chwili do jej płuc dotarł tlen, co było dla niej wybawieniem oraz niewyobrażalną ulgą. Później ledwo co już pamiętała, przynajmniej nie czuła już bólu.
Powróciły do niej te słowa. Dopiero teraz dotarło do niej, że to, co powiedział "ktoś", całkowicie odnosiło się do niej, choć nie mogło być to możliwe. Nie pamiętała tego mężczyzny, nie pamiętała, żeby kiedykolwiek ktoś próbował ją zabić.
Zatrzymała się, nawet o tym nie wiedząc. Po chwili dotarło do niej pytanie chłopaka:
- Dlaczego stanęłaś?
Ona spojrzała na niego, a do jej oczy napłynęły łzy. To było niekontrolowane, nie mogła powstrzymać szlochu. Przetarła zapłakane oczy dłońmi, a Josh patrzył na nią ze współczuciem oraz niezrozumieniem. Nagle chwycił jej dłoń, a ona poczuła, że ma w nim wsparcie. Ucieszyło ją to, więc pojawił się na jej twarzy niewyraźny uśmiech. Była pewna, że może mu zaufać. Przytuliła się do niego i stali tak chwilę, a po krótkim czasie już opanowana powiedziała do niego:
- Ten mężczyzna w czarny płaszczu, który mnie chciał wtedy udusić, powiedział... - wzięła głęboki wdech, żeby móc się opanować - Powiedział, że już kiedyś próbował mnie zabić.



*Thomas i Emily*


Thomas praktycznie nie był świadomy tego, co się dzieje. Leżał na ziemi półprzytomny i nie był w stanie nic zrobić. Gdy tylko próbował się poruszyć, jego ciało odmawiało posłuszeństwa, a na ramieniu czuł nieprzyjemne rwanie. Do tego słyszał szloch Emily. Chciał ją przytulić, pocieszyć, ale nie mógł. To było w tym wszystkim dla niego najgorsze. Pamiętał, jak ugryzł go przed chwilą pająk, co było potwornie nieprzyjemne, a później słabł z każdą sekundą, aż w końcu wyczerpany upadł na ziemię.  Dotarło do niego, że najprawdopodobniej umiera, bo został zatruty jadem. Mimo tego, że nie miał siły, żeby wypowiedzieć ani słowa, skarcił się w duchu za to, że tak się dał.
Poczuł na policzku coś mokrego, jakby krople deszczu, ale nie mógł padać deszcz, skoro kapał pojedynczo i jedynie na jego twarz. Chciał zobaczyć, co się dzieje, lecz nie mógł. Co za beznadziejne położenie, a zwłaszcza, że czuł się, jak kaleka. Nie był w stanie wytrzymać szlochu przyjaciółki, musiał ją jakoś pocieszyć. Wezbrał w sobie całą resztkę siły, jaką miał i uchylił powieki, wręcz niewidocznie, a następnie wolno natrafił na dłoń dziewczyny, którą ścisnął lekko. 
Emily popatrzyła na niego zaczerwienionymi oczami od płaczu. On uśmiechnął się lekko i powiedział:
- Nie płacz.
- Jak mam nie płakać, gdy ty umierasz z mojej winy? - odpowiedziała z załamaniem w głosie.
- "Czyli umieram?" - spytał się w duchu chłopak, bo nie miał już na nic siły i znowu leżał, jak martwy, mimo że był świadomy. 
Nagle przestał już czuć jakikolwiek ból, otworzył oczy i okazało się, że normalnie stoi koło Emily, która płakała głośno i wciąż mówiła jego imię. Chciał koło niej stanąć, powiedzieć, że żyje, ale gdy zwrócił się w jej stronę, jego ciało przeniknęło przez dziewczyny, a słowa stały się dla niej niedosłyszalne. Zastanowił się, więc nad kim tak płacze jego przyjaciółka, skoro on żyje i wtedy zobaczył siebie. Właściwie swoje blade ciało, a na ramieniu ranę po zębach pająka. Dotarła do niego ta potworna świadomość. Dotarło do niego, że nie żyje. Po jego policzku ściekły łzy. Nie chciał w to wierzyć, nie był w stanie w to uwierzyć. Nie mógł zostawić samej Emily. Nagle stanęła koło niego kobieta w ciemnej, granatowej todze do ziemi, podobnej do tych, w których byli przedstawiani greccy bogowie, a na ramionach miała czarny, zwiewny płaszcz. Jej blada skóra zdawała się być przezroczysta, a czarne oczy przypominały karaty. Miała ciemnie włosy, splecione w gruby warkocz, a na głowie złoty diadem. Stała przed nim i właściwie wzięła się znikąd.
- Jak to jest patrzeć na swoje martwe ciało, Thomasie Willu? - spytała płynnym oraz zwiewnym głosem, a jednocześnie przepełnionym podstępem. 
Chłopaka zdziwiło to, że kobieta przemawia do niego, do niego w sensie, że niezmaterializowanego, niewidocznego oraz niesłyszalnego dla innych. Jednak skoro mówiła do niego, to najwyraźniej była w tym innym świecie, co on, więc odpowiedział:
- Wolałbym teraz sto razy bardziej być w moim ciele i odczuwać ból, niż sterczeć tutaj i patrzeć na siebie martwego... Czy zostanie mi po tym jakaś trauma?
Kobieta zaśmiała się tajemniczo, po czym powiedziała:
- Nazywam się Arcanum i jestem Panią tego wymiaru. 
- A wiesz może, jak się z tego wymiaru wydostać? - spytał chłopak.
- Możliwe.
- A mogę wiedzieć?
- Możemy pójść na układ. - powiedziała przebiegle kobieta, przerzucając płaszcz za ramię i odsłaniając togę - Ale tylko, jeżeli obie strony się zgodzą.
Thomas popatrzyła na nią niezrozumiale. Jakie obie strony? Nie znał Arcanum ani trochę, ale był pewny, że nie jest uczciwą osobą, albo przynajmniej nie powinien jej ufać.  
- Jakie obie strony? - spytał niepewnie, przyglądając się uważnie kobiecie, od której wyraźnie bił podstęp, ale też duma oraz wygląd królowej. 
- Ty i twoja zdruzgotana przyjaciółeczka Emily Jackson. - uśmiechnęła się urzekająco i wskazała na płaczącą dziewczynę.
Thomasowi zrobiło się żal przyjaciółki, gdy tylko ją widział w tym stanie. Nie mógł dłużej znieść myśli, że jest martwy, więc chciał, jak najszybciej wrócić do żywych. 
- No dobra... - odpowiedział niepewnie - A jaki układ?
Arcanum podeszła do chłopaka, stawiając zwiewnie krok za krokiem, jakby bała się, że coś pod jej stopami może się zawalić, gdyby nie poruszała się delikatnie, jak piórko. Swoimi ciemnymi oczami patrzyła pewnie prosto w oczy Thomasa, jakby szukała w nich odpowiedzi, na jakieś swoje pytania. Chłopak musiał przyznać, że była piękna.  Nagle powiedziała:
- W tym świecie, do którego trafiliście najczęściej panuje zasada "coś za coś". Jestem w stanie przywrócić cię do żywych, albo odesłać do świata, gdzie czeka na ciebie ostateczny wyrok. - kobieta jedną dłonią wskazała prawą stronę, gdzie ukazały się białe wrota, a drugą lewą, gdzie leżało jego ciało i płakała Emily - Ludzie po śmierci najczęściej idą przez Prawe Wrota, gdzie są sprawiedliwie sądzeni. Takie jest ich przeznaczenie, więc nic od niech nie oczekuje... Ale ożywić mogę tylko ja. Powrót do żywych nie jest łatwym zadaniem, nie uważasz? - spytała Arcanum Thomasa, który pokiwał tylko niepewnie głową, na znak, że się zgadza, a ona kontynuowała mówienie - Zrobię przysługę dla ciebie, oddając ci życie... Lecz wtedy ty i  Emily będziecie zobowiązani kiedyś oddać przysługę mi. 
- Chwila, ale dlaczego też Emily? - wtrącił chłopak.
- Tak wielka moc potrzebuje podwójnych środków. - odpowiedziała kobieta, z nutką rozbawienia w głosie.
- A jaka to przysługa? - spytał ponownie Thomas, któremu coraz mniej się to podobało.
Arcanum uśmiechnęła się chytrze, odsunęła od niego i zdjęła z siebie zwiewny płaszcz, zawieszając go w powietrzu - dosłownie. Rozłożyła narzutę w powietrzu, po czym stanęła koło chłopaka, przyglądając się temu, a następnie pstryknęła palcami. Na ubraniu pojawiły się obrazy. Jeden przedstawiał walkę potworów z Arcanum, jakąś płaczącą kobietę, szczęśliwą rodzinę z noworodkiem, jakiś świetlisty miecz i ponownie Arcanum wchodzącą w światło, które wydobywało się z wielkich wrót oraz wiele innych. Po chwili kobieta powiedziała:
- Muszę wrócić na Ziemię. Tam ktoś i coś na mnie czeka, a ja wciąż tkwię tutaj. Tylko wy jesteście w stanie mnie tam sprowadzić, gdy nadejdzie odpowiedni czas. Zwrócę ci życie Thomasie Willu, ale tylko wtedy, gdy ty oraz Emily zgodzicie się na przysługę dla mnie. Gdy zgodzicie się pomóc mi wrócić na waszą planetę, podczas ostatecznej próby. 
- Po co chcesz, tak bardzo wrócić na Ziemię? - spytał zaniepokojony chłopak, bo już całkiem się pogubił i nie był pewny, czy na sto procent jest w stanie wrócić do żywych. 
- Muszę. Tyle wiadomości ci wystarczy. To co, zgadzasz się? - zwróciła się teraz konkretnie, bez żadnego owijania w bawełnę Arcanum, wystawiając przed siebie dłoń. Jej ton bardzo spoważniał. 
Thomas miał teraz mętlik w głowie. W głupią rzecz się wpakował. Co miał teraz zrobić? Kobieta żądała od niego czegoś, co mogło zaważyć na losie świata. Ponownie dotarł do niego szloch Emily. Nie chciał dłużej tego słuchać, tak czy siak, będzie co będzie, więc uścisnął dłoń Arcanum. Ona uśmiechnęła się złośliwie, jej głos poniósł się echem dookoła pomimo, że nie otwierała ust, mówiąc: "Dobry wybór", po czym rozpłynęła się w powietrzu, tak jak stała. Chłopak został całkiem sam, słysząc obok płacz przyjaciółki.
  ______________________________________________________________________

Chciałam was bardzo przeprosić, że opóźniłam się z dodaniem rozdziału, ale w piątek byłam na wycieczce i wracałam dopiero pod wieczór w sobotę, niestety rozdziału nie mogłam dodać, bo był niedokończony, a niestety nie było, jak go skończyć, bo miałam Dni Świerzawy - święto mego miasteczkowego zadupia - i musiałam iść na dyskotekę XD. Wróciłam o 24 z przyjaciółką. Naliczyłyśmy, że było nas łącznie 26 osób :P. To INTEGRACJA STULECIA mówię wam ;D. W każdym razie lepiej nie wnikajcie, co ja tam jeszcze robiłam :). 
Więc jeszcze raz bardzo was przepraszam. Obyście mi wybaczyli ;) ♥. Przepraszam za błędy, jeżeli się pojawiły. Mam nadzieję, że nieźle wam się czytało ten rozdział :). Osobiście na prawdę mi się podobał ^^.
PYTAJCIE BOHATERÓW!!! ;D
To chyba tyle ;). 
Wyrażajcie koniecznie swoją opinię w komentarzach :)! 
Do poczytania! ♥