czwartek, 1 maja 2014

Rozdział V

SERCE BIJE, PAMIĘTAJ.
 Do szkoły wbiegli lekarze. Nadal było słychać sygnał karetki, która stała na dworze. Pani Margaret patrzyła przerażonym wzrokiem na Thomas'a, Carę, Josh'a i Emily. Dziewczyna nie dziwiła jej się, w końcu jej przyjaciel leżał pół żywy na ziemi, z jej cholernej winy. Dlaczego wszystko musiało się tak beznadziejnie skomplikować? Czuła się tak potwornie jak nigdy. Traciła Thomas'a... Przez nią, przez to, że jacyś głupi ludzie, chcą ją zabić lub cokolwiek zrobić... Ale teraz najważniejszy był chłopak. Lekarze uklękli koło przyjaciela Emily i zaczęli go badać. Po chwili jeden powiedział:
- Chłopak jest w dość ciężkim stanie. Musimy zabrać go do szpitala.
W tym samym momencie do szkoły wbiegli inni lekarze z noszą, na którą położyli Thomas'a. Emily poczuła, mimo że stała obok, jak wszystkie mięśnie na ciele Josh'a napinają się ze strachu. Nienawidzili się z kuzynem, ale myśl, że teraz mógł go stracić z pewnością była nieznośna, bo jednak byli ze sobą kiedyś bardzo blisko. Usłyszeli lekarza:
- Jeżeli jest tu jakaś jego rodzina, może jechać z nami.
Josh od razu wyszedł na środek, pokazując, że jest członkiem rodziny. Odwrócił się i popatrzył na Carę oraz Emily. Po chwili pokazał na nie palcem i zwrócił się do lekarzy:
- One też muszą jechać.
Mężczyzna pokiwał przecząco głową. Mogła jechać jedynie rodzina. Emily bardzo się zdenerwowała. Czy oni nie wiedzieli, jaki Thomas jest dla niej ważny? Chwyciła za dłoń koleżankę i pociągnęła, pokazując przy tym, żeby poszła za nią. Stanęła koło chłopaka, z miną, której każdy by się wystraszył i zwróciła się do lekarza:
- Bardzo pana proszę, muszę być z Thomas'em, a zwłaszcza teraz.
- Nie bardzo mnie to obchodzi, zasady to zasady. - odpowiedział mężczyzna.
W dziewczyna się zagotowało. Jakie zasady? Czy ich obchodzą inni? Miała wielką ochotę przyłożyć temu głupiemu mężczyźnie tak, żeby jego mózg obrócił się o 360 stopni i wrócił na odpowiednie miejsce. W tej chwili pomyślała, że po raz pierwszy jej moc może się przydać. Przestała się kontrolować, zacisnęła pięści, po czym całą swoją złość przelała na słowa.
- Chcę jechać z przyjacielem. - powiedziała tak ostro, a jednocześnie namiętnie, jak nigdy, dorzucając do tego magię - Już.
Lekarz patrzył na jej oczy, jak zahipnotyzowany. Uśmiechnął się głupio, pokiwał głową i pokazał, żeby poszli za nim. Cara, Josh i Emily przeszli przez tłum uczniów, którzy patrzyli na nich dziwnie, po czym szybko weszli do karetki. Siedzieli koło noszy z Thomas'em. Dziewczynie było potwornie ciężko patrzeć na tego chłopaka, całego bladego, bez tego anielskiego uśmiechu na twarzy oraz promiennych oczu. Do tego miał wiele głębokich ran, niektórych za pewne do szycia. Chciało jej się płakać. Przetarła prędko łzę, która spłynęła po jej policzku. Josh to jedna zauważył, przysunął się do niej, po czym powiedział:
- Będzie dobrze. Wiem to. 
Emily pokiwała głową, ale bardzo trudno było jej w to uwierzyć. Oparła się o pierś chłopaka, a ten objął ją ramieniem. Dziewczyna przez ani jedną minutę drogi, nie spuszczała wzroku z rannego kolegi, który był tutaj tylko przez nią. Miała nadzieję, że teraz wrogowie nie widzą jej z Josh'em i Carą. Jeżeli im ma się do tego stać coś tak strasznego, to tego nie przeżyje... A jej tato? Czy mu też coś zrobią? Nie chciała nawet zastanawiać się nad tym. Nie chciała, żeby jej życie było jedną, wielką ucieczką...Chciała się wreszcie postawić, a nie unikać kłopotów. A chęć zemsty była teraz bardzo u niej pożądana, po tym co zrobili jej przyjacielowi.
Po około piętnastu minutach dojechali do szpitala. Cara, Josh i Emily szybko wyszli z karetki, a lekarze zabrali Thomas'a. Przyjaciele cały czas szli za nimi. Znaleźli się mniej więcej na drugim piętrze tego budynku. Chłopaka zabrali do jakiejś sali, do której nie mogli wejść. Dziewczyny usiadły na krzesłach, stojących na korytarzu, za to Josh chodził w tą i weftą, jakby nie mógł usiedzieć na tyłku. Był wyraźnie zdenerwowany oraz zestresowany. Jego dłonie lekko się trzęsły. Gdy chłopak stał przy oknie i patrzył, gdzieś w dal, ona przyglądała mu się uważnie. Zdawał się być teraz taki zagubiony, bezradny... Czuła wielki smutek oraz współczucie. Ten chłopak na pozór tak twardy, krył w sobie przez ten cały czas zwyczajnego nastolatka, którego przepełniał strach, stres i wiele innych rzeczy, tak jak każdego w jego wieku. Nagle z sali, do której został zabrany Thomas wyszły trzy pielęgniarki, ubrane w niebieskie stroje. Josh gwałtownie zwrócił się w ich stronę, a dziewczyny wstały natychmiastowo z krzeseł. Wszyscy mieli wyraźnie napięte mięśnie oraz wyczekujące miny pełne strachu. Jedna kobieta podeszła do nich, westchnęła lekko, po czym powiedziała:
- Wasz przyjaciel został poważnie pobity, ale jest jak na razie w stanie stabilnym.
- Jak NA RAZIE? - spytał Josh, poważnie naciskając oraz zwracając uwagę na słowa "na razie". Jego mina była wyraźnie zdezorientowana.
Kobieta westchnęła, spuściła głowę i przeszła pomiędzy nimi, zostawiając ich. Oni popatrzyli za nią, jak za osobą, z którą nie da się dogadać, po czym podbiegli do drzwi od sali Thomas'a. Zobaczyli przez przezroczystą szybkę, jak chłopak leży na łóżku szpitalnym, a wokół niego kręciła się jedna z pielęgniarek o oliwkowej cerze oraz ciemnych kręconych włosach, która podłączała różne kable. Koło łóżka stała kroplówka, z której regularnie kapały przezroczyste kropelki. Obok znajdowało się prostokątne urządzenie, pokazujące pracę serca Thomas'a. Sam chłopak nadal był potwornie blady, ale teraz rany na jego twarzy były pozaklejane plastrami, a całe ramię owinięte śnieżnobiałym bandażem. Gdzie nie gdzie widniały siniaki. Emily przetarła dłonią policzek, po którym spływała jej łza. Josh wziął głęboki wdech, a Cara zakryła usta dłonią.  Po około godzinie siedzenia w szpitalu, postanowili, że wrócą do domów. Thomas był w chwilowej śpiączce, po lekkim wstrząsie mózgu, którego doznał, gdy uderzył o kąt szafki. Wszyscy zostawili w recepcji swoje numery telefonów, żeby być informowani na okrągło, po czym ospale opuścili ten budynek. Wracali do domu pieszo, ale bardzo mało się odzywali. Było im głupio, a zwłaszcza Emily. Najgorsza w tym wszystkim była ta głupia świadomość, że to jej beznadziejna wina. Miała nie mieć przyjaciół przez zbrodniarzy, którzy jej szukali? Czego właściwie od niej chcieli? A jeżeli to oni zabili jej mamę, a teraz chcą się wziąć za nią?.. Ta teoria nie wydawała się taka bezsensowna.
- Oni chcą ciebie, dlatego to zrobili, prawda? - spytał, przerywając gwałtownie ciszę Josh.
Emily popatrzyła niepewnie na niego, później na Carę i znów na chłopaka. Miała im powiedzieć prawdę? Nie mogła. Znali się za krótko, nie wiedzieli o sobie praktycznie nic. Spuściła głowę, a jej mina posmutniała.
- Wiem, że tak. - Josh chwycił jej dłoń, ona gwałtownie spojrzała na niego, ale nie wyrwała swojej ręki z uścisku - Nie pozwolę cię skrzywdzić.
- Nie. - powiedziała ostro dziewczyna - Żadne z was ich nie załatwi.
- To zgłośmy to na policję. - wtrąciła Cara.
- Nie ma mowy. - odpowiedziała zirytowana Emily. Dobrze wiedziała, że to wiązało się z kolejnymi śmiertelnymi pobiciami, a nawet zabójstwami.
- Dlaczego? - spytała dziewczyna ponownie.
- Bo nie wiecie kim oni są. - powiedziała Emily. - Ja też nie wiem, ale mam podejrzenia. Wiem, że jeżeli zaczniecie się porządnie w to udzielać, to skończycie jak Thomas, a ja tego nie chcę. Kiedyś wam wyjaśnię, ale proszę nie teraz, nie w tym momencie, muszę sobie wszystko poukładać, bo się załamię. I do tego nie wiecie nawet kim ja jestem...
Josh puścił dłoń dziewczyny i razem z Carą pokiwali zgodnie głową. To, co stało się z Thomas'em, było potworne, więc nie chcieli jeszcze bardziej się gnębić pytaniami.
 Na swojej dzielnicy pożegnali się i udali do swoich domów. Gdy Emily sama wracała, czuła się obserwowana. Bała się, że zaraz straci życie. Nie mogła znieść tej myśli. Była potwornie zmieszana. Z jednej strony chciała się zemścić na tych ludziach, za wszystkie krzywdy swoje oraz innych, za to, że tyle ludzi przez nich zginęło, a w tym Alicja, ale jednocześnie nie wiedziała jak się postawić, żeby przeżyć, co było bardzo nikłe. W tej chwili modliła się też o to, żeby Bill'owi się nic nie stało. Zastanawiała się również, czy powiedzieć mu, co się wydarzyło. Pewnie i tak będzie musiała wyjaśnić, bo w domu od razu zaleje się łzami. Zobaczyła auto ojca pod domem, odetchnęła z ulgą, po czym pognała do drzwi Villi Amor. W środku słyszała radosny śpiew ojca. Zdjęła buty i po chichu chciała pójść do pokoju, wypłakać się, ale zatrzymał ją Bill:
- Cześć skarbie. Jak tam w szkole?
Do oczu Emily gwałtownie napłynęły łzy. Miała rację. Nie wytrzymała nawet rozmowy bez płaczu. Odwróciła się, a po jej policzkach już leciały kropelki wody.
- Nijak. - odpowiedziała smutno.
Ojciec patrzył na nią pytająco oraz z współczuciem. Dziewczyna rzuciła mu się na szyję, po czym zaczęła płakać. Jej łzy umoczyły Bill'owi całą koszulkę, ale w tej chwili liczyło się głównie, że Emily miała z jego strony wsparcie. Gdy się uspokoiła, opowiedziała mu, co się wydarzyło. Ojciec posmutniał oraz spoważniał jeszcze bardziej, po tym jak usłyszał o tych zbrodniarzach.
- Ale się nie wyprowadzimy. - dodała szybko dziewczyna.
- Nie wiem. - odpowiedziała tato.
Do oczu Emily znowu napłynęły łzy, na myśl o tym, że ma to wszystko zostawić. Wstała z kanapy, popatrzyła ostro oraz z rozpaczą na ojca i powiedziała:
- Chcesz uciekać?! Tak się nie da! Oni i tak nas znajdą, powinieneś się im postawić, a nie uciekać oraz unikać na każdym kroku! Dobrze wiesz, że od przeznaczenia nie uciekniesz! Jeżeli ty się nie postawisz, to raczej oczywiste, że ja zrobię to prędzej czy później! I dowiem się kim jestem, odnajdę odpowiedzi na pytania bez twojej nikłej pomocy!
Dziewczyna tym razem płacząca z wielkiego zdenerwowania, pobiegła prędko do swojego pokoju, nie słuchając tego, co mówił za nią ojciec. Mocno trzasnęła drzwiami i rzuciła się na łóżko.

Słyszała, jak coś się tłucze. Wtopiła twarz w poduszkę, po czym pozwoliła sobie przelać na nią wszystkie uczucia. Płakała przez dobre pół godziny bez przerwy, gdy nagle poczuła coś twardego, leżącego na poduszce. Podniosła lekko głowę do góry. Przetarła oczy. Cały tusz rozpłynął jej się wokół oczu. Popatrzyła niepewnie na poduszkę, ciągle płacząc. Leżało na niej oraz wokół kilkanaście małych, niebieskich kryształków. Skąd one się tutaj wzięły? Emily zobaczyła jak spadają koło niej kolejne, drogocenne kamyczki. Popatrzyła na sufit, ale nic nie wskazywało, żeby spadały one stamtąd. Ściągnęła brwi, zastanawiając się. Gdy zrozumiała, że jej moce znowu mogły się wymknąć spod kontroli, podbiegła do lusterka i spojrzała w nie. Łzy, które spływały po jej policzkach, zamieniały się stopniowo w małe kryształki i spadały na ziemię w stałej postaci. Dziewczyna wzięła kilka wdechów oraz zamknęła oczy, starając się uspokoić nerwy. Tak, to było dla niej niewyobrażalnie trudne zadanie... Bo jak można się opanować, gdy przyjaciel leży w szpitalu i walczy o życie, nie liczą do tego, że przez ciebie? Jednak udało jej się przestać płakać. Odwróciła się, po czym uderzyła z całej siły w biurko, żeby się wyładować, a najlepsze było to, że mebel prawie się połamał, a stopa Emily nawet nie zabolała. Dziewczyna oddychała głośno. Spojrzała na zdjęcie Alicji, które stało w ramce na biurku. Kobieta uśmiechała się. Zawsze była radosna. Nawet kiedy wszyscy inni mieli ją gdzieś, ona nigdy nie traciła nadziei. Teraz z pewnością przydała by się na tym świecie, przepełnionym potworami, a nie ludźmi. Emily nigdy nie brakowało jej przy sobie tak bardzo, jak teraz. Mimo, że strasznie chciała się popłakać, postanowiła się szczerze uśmiechnąć do zdjęcia.

 Poczuła wtedy, jakby Alicja ją widziała i cieszyła się razem z nią. Nagle zaczęła się śmiać. Miała wrażenie, że mama stoi z boku, patrzy na nią, śmieje się z nią. Podbiegła do lusterka, cicho chichocząc. Przyjrzała się sobie uważnie. W jakimś stopniu przypominała Alicje. Wyobraziła sobie, że teraz matka stoi koło niej, przeżywając z nią, to co się wydarzyło. I wtedy właśnie Emily zrozumiała, że nie ważne kim była, kim będzie, jaka jest... Najważniejsze było to jaki wybrała sobie cel. Wybrała, że stawi czoło wrogom, temu co ją czeka, temu kim na prawdę jest i poradzi sobie z tym wszystkim. Zrobi to dla siebie, mamy, taty, przyjaciół, a przede wszystkim Thomas'a. Co z tego, że posiadała nadprzyrodzone moce? Mogła uczynić z tego atut. Skupiła się mocno, pstryknęła palcem i kilka sekund później w jej dłoni zmaterializował się pamiętnik oraz długopis. Dziewczyna popatrzyła na te rzeczy z uśmiechem i powiedziała cicho:
- Moje atuty.
Usiadła na ziemi, oparła się o parapet i zaczęła pisać w pamiętniku.

Życie? Życie to jeden wielki absurd. Ludzie to potwory, a świat schodzi na psy. Zrozumiałam to dzisiaj, po tym jak Thomas ledwo przeżył spotkanie z ludźmi, którzy mnie szukają. Czy załamałam się po tym? Zdecydowanie. Ale dotarło do mnie też to, że jestem niepowtarzalna, że poprzez moje moce, mogę stawić czoło tym potwornym wrogom. Mojej mamy nie ma to fakt, ale ja wiem, że mnie widzi i, że mi doradza. Wierzę w to i dzięki temu to staje się w jakiś sposób realne. Do tego zrozumiałam, że znalazłam prawdziwych przyjaciół. Josh, Cara i Thomas. Oni mnie nie zawiodą, jestem tego pewna. Może to właśnie z nimi będę mogła dzielić moją tajemnicę, tak jak robiłam z Alicją. Dowiem się kim jestem bez pomocy taty. Nie pozwolę mu na przeprowadzkę, teraz idealnie zrozumiałam, że tutaj jest moje miejsce i jego strach tego nie zmieni. Pomogę mu to zrozumieć. Stawię czoła światu oraz odmienię go tak jak i ludzi ... Dokończę to, co zaczęła mama.

*

Dziewczyna nie chodziła do szkoły już od tygodnia. Musiała ochłonąć po tym wszystkim. Gdy poszła na lekcje jeden dzień po wypadku Thomas'a, ludzie patrzyli na nią dziwniej niż zazwyczaj. Uzgodniła z Bill'em, że nadrobi wszystko później. No i w końcu nadszedł kolejny przeklęty poniedziałek.
Emily obudził wcześnie rano telefon. Wyciągnęła się łóżku. Nie chciało jej się kompletnie nic. Poszła spać bardzo późno. Nie umyła się, nie przebrała, nie odrobiła lekcji, nie zmyła makijażu, nawet nie zamierzała iść do szkoły, po tym wszystkim, mimo że minęło już sześć dni. Przez wielkie okno wlatywały promienie porannego słońca, a ptaki przyjemnie świergotały. Poszukała telefonu ręką, nawet nie otwierając oczu. Nie zdążyła go odebrać. - Jak kocha, to poczeka - pomyślała dziewczyna, której nie chciało się oddzwaniać. Pomyślała o tym, że Bill będzie jej kazał iść do szkoły. Jak miała to zrobić w takim stanie? Poczuła wibracje w dłoni, uchyliła oczy i zobaczyła, że dostała sms'a od przyjaciółki Cary. Otworzyła go i ujrzała zdjęcie Cary z Josh'em, a obok pisało: "Co ty na małe wagary? Czekamy pod domem :-)." Emily uśmiechnęła się do ekranu i szybko podniosła się z łóżka. Aby umyć się, uczesać, ubrać oraz pomalować wystarczyło jej kilka minut, bo przecież nie była typową top nastolatką, która godzinami przesiadywała w łazience. Dla zmylenia taty wrzuciła książki szkolne do szafy na ubrania, a torbę zabrała ze sobą. Chwyciła telefon, po czym cicho ruszyła na dół. Jej tato jeszcze spał, bo było kilka minut po szóstej. Podłoga lekko skrzypiała, ale Bill się nie obudził. Dziewczyna schowała śniadanie do torby, po czym napisała na kartce do taty: " WYSZŁAM WCZEŚNIEJ, NIE MARTW SIĘ TATUSIU", położyła to na blacie w kuchni i prędko wyszła z domu, zamykając cicho drzwi. Gdy tylko się odwróciła zobaczyła przyjaciół, którzy stali przed furtką od jej działki, cierpliwie na nią czekając. Josh miał na sobie skórzaną, czarną kurtkę, biały podkoszulek oraz obcisłe, szare jeansy. Wszystko idealnie układało się na jego umięśnionym ciele. Cara miała zwykłą, granatową, dresową bluzę, dwukolorową koszulkę z jakimiś obrazkami i śliczne, jasno-niebieskie jeasny, do tego miętowe trampki za kostkę. Jej idealnie ułożone włosy, lekko rozwiewał delikatny wietrzyk. Oboje wyglądali tak doskonale. A Emily? Przyzwyczaiła się już, że nie jest idealna. Gdy ją zobaczyli, uśmiechnęli się i pomachali do niej. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, po czym prędko ruszyła w ich stronę. Przeszła przez furtkę i uścisnęła każdego, po czym ruszyli na przystanek. 
Gdy siedzieli w autobusie, który jechał do centrum Los Angeles, dziewczyna zapytała, unosząc przy tym figlarnie brwi:
- To gdzie jedziemy?
- Odstresować się. - odpowiedział z uwodzicielskim uśmieszkiem Josh. 
- A tak dokładniej, to do wesołego miasteczka. - powiedziała Cara, patrząc iskrzącymi oczami to na Emily, to na Josh'a - Później odwiedzimy Thomas'a. 
Na to imię, zaległa nienaturalna cisza. Po chwili jednak rozmawiali dalej, aż wreszcie dojechali. Gdy wysiedli na przystanku, wokół kłębiło się od ludzi. Jak można było tutaj mieszkać? Przepchnęli się, przeszli przez kilka ulic i wreszcie dotarli do bramy, za którą umieszczone było wesołe miasteczko. Było tam pełno ogromnych kolejek górskich, zjeżdżalni, dmuchanych zamków, karuzel i wielu innych zbzikowanych rzeczy, które u największego twardziela mogły wywołać wymioty. Na ogromnym szyldzie, oświetlonym migocącymi żarówkami widniał napis: "NAJLEPSZA ZABAWA U JEREMIASZA"
Przyjaciele podeszli do kasy i kupili u pulchnej sprzedawczyni, która opychała się pączkami trzy bilety. Byli mniej więcej wszędzie, kupili mnóstwo fast food'ów głównie watę cukrową, tosty oraz hod-dogi. No i na nieszczęście Emily, przyjaciele zaciągnęli ją na największą i najdłuższa z kolejek górskich. Gdy wsiadała do niej, była pewna, że to jest jej jedyny raz w życiu na tym fotelu, w tej maszynie. Nagle kolejka ruszyła. Jechała ponad 200km/h poprzez różne zakręty oraz figury ułożone z torów. Wszyscy krzyczeli jak opętani. Gdy maszyna się zatrzymała, dziewczyna poczuła, jak cofają się te wszystkie tosty, które zjadła. Wysiadając chwiała się jak pijana, ale nie tylko ona. Pełno ludzi się tak czuło, a w tym Cara. Tylko Josh wysiadł, śmiejąc się i rozmawiając o czymś z jakimś nowym kolegą, który chwilę później sobie poszedł. Postanowili, że po tych czterech godzinach rozrywki, posiedzą teraz spokojnie w szpitalu. Zdążyli na autobus i pojechali do Thomas'a. W budynku musieli się zameldować i dopiero mogli łaskawie poczekać, aż wpuszczą ich do sali chłopaka. Ten nadal był nieprzytomny. Gdy wreszcie zostali wpuszczeni, Emily na jego widok zakręciła się łza w oku, ale obiecała sobie, że będzie twarda. Wczoraj wypłakała morze łez, teraz nadszedł czas na opanowanie. Usiadła na krześle obok, chwyciła dłoń poszkodowanego przyjaciela i przyjrzała się jego twarzy. W tej ciszy słyszała nawet, jak kapie kroplówka.
Nagle wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Wszystkie światła oraz cały sprzęt zgasły. Słychać było wrzaski ludzi oraz uspokajające ich pielęgniarki. Jakiś lekarz pobiegł dalej, krzycząc, że idzie sprawdzić korki. Emily siedziała w ciszy. Potwornie się bała. Poczuła jak na jej ramieniu ktoś kładzie dłoń. 
- To ty Josh? - spytała niepewnie szeptem.
Jednak nikt nie odpowiedział. Odwróciła się, ale nikogo za nią nie było. Co tu się dzieje? Nagle usłyszała zduszony krzyk Cary:
- Emily uciekaj!
Dziewczyna szybko wstała z krzesła, ale coś gwałtownie powaliło ją na ziemię. Nie mogła nic zrobić, była usztywniona. Przełknęła głośno ślinę. - To oni - pomyślała z przerażeniem. Słyszała cichy szept mężczyzny, który mówił do niej:
- Twój przyjaciel nie przeżyje tego, wierz mi.
A najdziwniejsze było to, że czuła oddech mężczyzny, ale go samego nie widziała. Nagle wszystkie światła się włączyły, a ona mogła znów się poruszać. Szybko wstała, ale nikogo już nie było w pomieszczeniu. Jej dłonie trzęsły się jak galareta. Ledwo powstrzymywała szczękanie zębów ze strachu. Usłyszała szczęśliwy krzyk lekarza: " To tylko korki wysiadły!". Emily rozejrzała się po pomieszczeniu niepewnie. Zdusiła krzyk, gdy zobaczyła związanego liną Josh'a, który miał zaklejone usta i Carę, leżącą nieprzytomnie na ziemi. Koło jej twarzy leżała wata, najwyraźniej nasączona eneterem, który spowodował, że zasnęła. Zobaczyła, że wszystkie kabelki, do których był podłączony Thomas, są przecięte i działała tylko maszyna, która pokazywała pracę jego serca. Nagle maszyna zaczęła piszczeć i pojawiła się na nim tylko kreska, która oznaczała, że serce chłopaka nie bije. Emily momentalnie pobladła. Josh wydał zduszony dźwięk przerażenia. Dziewczyna podbiegła do poszkodowanego i zaczęła krzyczeć po pomoc, ale nikt nie przyszedł. Nie miała pojęcia, co robić... A może jednak wiedziała? Mogła użyć mocy. Ale wtedy pozostali by to widzieli. Jednak to byli jej przyjaciele, a jeżeli prawdziwi, to na pewno nie zmienią stosunku do niej, a życie Thomas'a było najważniejsze. Co tam ona. I tak miała dużo problemów. Dotknęła lewej piersi chłopaka, zamknęła oczy i mocno się skupiła. Z jej dłoni wydobyło się jasne światło. Cara gwałtownie się obudziła i razem z Josh'em patrzyli na to ze zdziwieniem. Po chwili Thomas gwałtownie się przebudził, a maszyna pokazująca pracę serca wybuchła. Jednak Emily nadal kontynuowała uzdrawianie. Chłopak patrzył na nią dziwnie, ale jednocześnie uśmiechał się, jakby spodziewał się takiego przebiegu zdarzeń. Wszystkie rany oraz siniaki zniknęła, a bandaże oraz plastry rozpłynęły się w powietrzu. Nagle dziewczyna skończyła, otworzyła gwałtownie oczy i zrozumiała, że się zmęczyła. Kręciło jej się w głowie. Rozejrzała się dookoła. Cara, Josh oraz Thomas uśmiechali się do niej. Nie wiedziała, co ma teraz powiedzieć. Zaczęła się jąkać, ale nie mogła powiedzieć nawet słowa. Jednak miała wrażenie, że nie musi, że oni wszystko rozumieli. Cara podeszła do niej i przytuliła mocno. Teraz dopiero było słychać krzyki ludzi. Przyjaciele ruszyli do drzwi, tym razem już z Thomas'em. Nagle Emily usłyszała groźni głos, który mówił: " Zabiję " i tak na okrągło. Wystraszyła się, lecz nie chciała tego pokazać. Wyszli przez drzwi i pobiegli korytarzem, aby szybko się stąd zmyć. Niestety nie było im to pisane. Gdy głos przestał odzywać się w głowie dziewczyny, Emily bardzo to zaniepokoiło. Zmierzali szybkim krokiem ku głównym drzwiom wyjściowym. Nagle przed nimi pojawił się mężczyzna w czarnym płaszczu. Josh chciał go wyminąć, ale po chwili Emily zrozumiała, że to pułapka i krzyknęła:
- To oni! Wiejemy!
Mężczyzna w kapturze wyjął nóż zza płaszcza i wydał z siebie głośny krzyk wściekłości. Cała czwórka prędko popędziła prawym korytarzem, ku drzwiom ewakuacyjnym. Josh je otworzył i wybiegł ostatni. Przeciskali się pomiędzy tłumem ludzi na ulicy, starając się nie paść na zawał ze strachu, a na niebie zebrały się chmury, z których zaczął padać deszcz. Mieszkańców Los Angeles zaczęło ubywać, a oni znaleźli się w parku, na którym nie było nikogo... Bardzo dziwne, a zwłaszcza w tak wielkim mieście, które liczyło prawie cztery miliony mieszkańców. Przyjaciele rozglądali się dookoła niepewnie. Nagle Emily przeszył potworny ból głowy. Złapała się za nią oraz uklękła na ziemi, aby nie zemdleć. Słyszała jak przyjaciele do niej mówią, ale nie była w stanie odpowiedzieć. Usłyszała niespodziewanie głośny krzyk: "Na nich!", po czym otworzyła gwałtownie oczy. Cara głośno pisnęła. Emily ledwo wstała. Jej nogi były jak galareta. Kompletnie się tego nie spodziewała. Przed nią stała wielka postać w czarnym, mglistym płaszczu, z założonym kapturem, który nie pozwalał dojrzeć twarzy groźnego człowieka, jeżeli można było "to coś" tak ludzko nazwać, a wokół znajdowali się trzej inni, którzy trzymali na uwięzi jej przyjaciół, podkładając im sztylety do szyi, aby się nie buntowali. Po policzku Cary spłynęła łza. Miała uchylone usta, ale zdawała się być opanowana, jak nikt w tej chwili. Josh zaczął się szarpać, gdy człowiek zrobił krok w kierunku Emily, ale jego wróg mocniej przycisnął sztylet, co całkowicie go sparaliżowało. Chłopaków oburzyło również to, jak wróg lekceważąco traktował Carę. Szeptał do niej słodkie słówka, kilka razy pocałował w policzek, a raz nawet klepnął w tyłek. Thomas krzyknął:
- Odwal się od niej!
Osoba, która trzymała go na uwięzi, przyłożyła mu pięścią w twarz. Emily głośno przełknęła ślinę. Nie miała pojęcia, co zrobić. A jeżeli tak właśnie miał wyglądać jej koniec? Nie chciała tak skończyć, nie tak żałośnie. Ale nie miała większego wyboru, nawet nie mogła uciec, bo wyszłaby na nielojalnego tchórza. Skazała przyjaciół na śmierć. Powiedziała cicho: "Przepraszam", spoglądając po trójce bliskich jej osób. Postać stojąca przed nią, wyjęła spod płaszcza ostry sztylet, celując nim w nią. Ona spuściła głowę, w oczekiwaniu na bolesną śmierć, ale usłyszała tylko głośny krzyk wroga. Natychmiastowo podniosła głowę. Wszystkie postacie zniknęły, a na ziemi leżały jedynie ich czarne płaszcze. Przed nią stał młody mężczyzna, ubrany w skórzane spodnie oraz kurtkę i białą koszulkę. Ubrania układały się na nim idealnie. Wyglądał wyzywająco. W dłoni miał duży, świecący miecz, który jaśniał niebieską poświatą. Thomas zmierzał w ich stronę, a Josh pomagał wstać Carze. Umięśniony mężczyzna odwrócił się do Emily, pokazując twarz z lekkim zarostem. Na prawym policzku widniała duża blizna. Podszedł do niej. Za to ona nie miała pojęcia, czy uciekać, czy stać w miejscu. Chłopak wyciągnął do niej dłoń, a ona mu ją uścisnęła w geście powitania. Wokół niej zebrali się przyjaciele. Mężczyzna przyjrzał się im z poważną miną, po czym skupił wzrok na niej, uśmiechnął się, unosząc przy tym brwi i powiedział niskim głosem:
- Witaj wśród swoich. - rozłożył ramiona na całą szerokość, jakby chciał ją przytulić, a zza rogów różnych wieżowców zaczęli wychodzić ludzie, podobnie ubrani jak on, w najróżniejszym wieku. Mniej więcej w przedziale od 5-u do 80-u lat. Mieli piękne, delikatne rysy twarzy oraz idealnie wyrzeźbione figury. Każdy miał ze sobą chociaż mały nóż. Zebrali się dookoła mężczyzny, otaczając przyjaciół, a on dokończył - Witaj wśród Naznaczonych Krwią Anioła. Witaj wśród Bractwa Śnieżnych Wilków.
 ______________________________________________________

Osobiście mi ten rozdział się podoba. Jest nawet długi, no i treść w ten jakiś sposób mi się spodobała. Ale to tylko moje zdanie, a wasze też się liczy ^^. Liczę na komentarze i na to, że się spodoba ;* Dziękuję wszystkim, którzy to czytają ;) Jesteście świetni!